Umysł hulający na wietrze

Jesień. Jak co rok. Liście chrzęszczą pod butami. Przenikliwy wiatr wślizguje się zwinnie za kołnierz, wykorzystując lukę w niedokładnie zawiązanym szaliku i leci dalej, szalejąc w przestrzeni.

Szaleje też mój umysł. Jest jak ten podmuch, który pędzi przed siebie, tańczy przez chwilę we włosach i przenosi się w korony drzew. Niezatrzymany, nieuchwytny. Rozbiegany.

Kilka dni temu przeczytałam, że rozproszenie na zbyt wiele działań prowadzi do chaosu i bierności. Osoba, która ma dużo pomysłów i chciałaby zrealizować je wszystkie na raz, może stać się sfrustrowana i niezdecydowana, nie wiedząc, za co się zabrać. Działanie na jednym polu sprawia, że inne sprawy leżące odłogiem rozdzierają jej serce. W końcu albo robi wszystko i nie dochodzi do niczego, albo zbyt duży wybór przytłacza ją i nie robi nic. Za każdym razem dochodzimy do NICOŚCI.

Już od dawna czułam chaos myślowy; momentami był silniejszy, innym razem słabszy, ale zawsze do mnie wracał. Przeczuwałam, że taki stan nie jest dla mnie dobry i próbowałam sobie z nim radzić, lepiej lub gorzej. Jednak dopiero te przeczytane słowa, wyartykułowane wprost mojej świadomości i narzucające dość przygnębiający obraz mojego przyszłego życia, wywołały przygniatające brzuch uczucie strachu. Nie chcę stania w miejscu i bezwładu. Nie chcę, żeby tak wyglądała moja przyszłość.

Kocham zaczynać nowe rzeczy. Wymyślając i kreując, czuję się jak ryba w wodzie. Krew zaczyna szybciej krążyć mi w żyłach, dostaję zastrzyku dopaminy i energii. Mogę góry przenosić! Do czasu, gdy trzeba usiąść i wgłębić się w temat. Czasem kończy się na spisaniu planu, czasem na pierwszym kroku realizacji, czasem zaledwie na rozmowie. Często myśl zostaje w głowie i szamocze się, nie mogąc się uspokoić, ale też nie znajdując dla siebie ujścia. Kiedy zbierze się ich trochę, wpadają w szaleńczy bezładny taniec. Każda osobna, każda tak samo porywająca. A ja mam wtedy ochotę zarówno wysiąść z tego pośpiechu na stacji Spokój Górny, jak i zebrać je wszystkie, usiąść za stery i dowieźć do stacji końcowej Sukcesowo. Tylko coś nie pozwala mi ani na jedno, ani na drugie.

Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo cenię sobie spokój wewnętrzny. Prawdopodobnie dlatego, że dość rzadko go doświadczam. Za nic jednak nie chcę pozwolić sobie na życiowe nicnierobienie. Postanowiłam więc znaleźć sposoby na zrównoważenie tych jakości, nie tracąc przy tym zbyt wiele z tego, na czym mi zależy.

Bycie offline

Zauważyłam, że do mojego rozbiegania umysłowego skutecznie przyczyniają się media społecznościowe i internet. Tak zorganizowałam sobie wirtualną przestrzeń, żeby zaspokajała mój głód wiedzy i jednocześnie inspirowała do działania. I robi to. Aż za dobrze. Z każdej strony i każdego profilu wyziera inny content, każdy temat jest fascynujący i daje nową wiedzę, podsuwa narzędzia i tyka palcem, żeby też coś zrobić, tak jak wszyscy robią. A mój umysł pędzi na fali, pomysły mnożą się jak bąble i przypominają o coraz to ważniejszych rzeczach, którymi powinnam się zająć. Niezbyt pomocne przy już i tak nadaktywnym umyśle. I nie wiem, na ile mi to wyjdzie, bo jestem zdecydowanym dzieckiem online’u, ale chcę ograniczyć w swojej codzienności liczbę bodźców, która dochodzi do mnie z zewnątrz. Na szczęście czas jesienno-zimowy mi w tym sprzyja.

Robienie planu

Tak, znów to nieszczęsne planowanie, od którego zawsze wszystko się zaczyna i jednocześnie na nim kończy. Uważam, że to przystanek konieczny do uporządkowania tej wielości, którą zgromadziłam do tej pory. Potrzebuję złapania za fraki tych szamoczących się delikwentów i zamknięcia ich w bezpiecznych ramach kartki i słów, żeby już nie nawiedzał mnie strach, że mi umkną. Później muszę ustalić, co jest dla mnie najważniejsze na teraz i przede wszystkim określić, jak chcę się za to zabrać. Bo gdy nie mam odgórnego planu działania, codzienność zaczyna się rozmywać na bieżące sprawy, siedzenie w internecie i głaskanie zwierząt. Nie żeby to ostatnie mi jakkolwiek przeszkadzało 🙂 Wracając do planowania: będę musiała robić to na bieżąco.

Ugruntowanie w ciele i teraźniejszości

Z tym hulającym umysłem wyraźnie czuję, że latam w przestworzach. I jak we śnie cudownie jest przemierzać przestrzeń w stanie nieważkości, tak już w życiu jest to dość niepraktyczne. Chodzę po ziemi, ale jakby zapominam o swoim ciężarze i mam wrażenie, że brakuje mi gruntu pod nogami. Gdzie mogę bezpiecznie stanąć? Uczę się więc na nowo czuć swoje ciało, zwracać uwagę na oddech i rzeczywistość dookoła mnie. Uważne spacery z psem, joga, wąchanie wszystkiego, co się da, powolne jedzenie, dotykanie materiałów, skóry. Wszystko po to, żeby złapać kontakt z materią. To sprawia, że mój umysł zwalnia bieg.

Praktykowanie samodyscypliny i wytrwałości

Jeśli idzie o spełnianie zadań i oczekiwań innych, jestem mistrzynią – nie ukrywam. Ale jeśli przyznawaliby laury za robienie rzeczy dla siebie, nie załapałabym się nawet na nagrodę pocieszenia. To jest dla mnie chyba najtrudniejszy podpunkt, bo zakłada zmianę dotychczasowych schematów myślenia. Trwanie przy jednym jest nudne. Codzienne wracanie i robienie tego samego boli. Często nie dochodziłam nawet do tego etapu, bo unikałam dyskomfortu, który się z tym wiąże. A być może za tym unikaniem leży jeszcze coś głębszego. Chcę się do tego dostać i rozebrać jak cebula ze wszystkich warstw oporu i strachu. Tak żebym świadomie mogła codziennie wybierać to, co sobie postanowiłam, a nie tylko szukać przyjemnego zapomnienia w kreowaniu nowych idei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *