Nowy rok przyszedł w samą porę ze swoją energią kończenia i zaczynania. Choć początek zimy, czas ospałości i chowania się w sobie, może nie być najbardziej odpowiedni do ciśnięcia celów i zadaniowości, to dla mnie ten przypływ jest czymś, czego ostatnio bardzo potrzebowałam.
Od kilku lat, odkąd prowadzę (nie)dziennik, mam zwyczaj podsumowywania roku. Przeglądam zdjęcia i kalendarz, żeby przypomnieć sobie, ile rzeczy zdarzyło się przez te 12 miesięcy. Opisuję te, które mnie poruszyły, które są ważne i trudne. Spędzam zwykle nad tym dobrych kilka godzin, co pokazuje mi, jak bogaty w emocje i wrażenia jest to czas.
W tamtym i jeszcze poprzednim roku nie robiłam podsumowania, bo nie czułam takiej potrzeby. Nie chcę się do niczego zmuszać. Teraz jednak poczułam podwójnie, że to świetny sposób na świadome spojrzenie na swoje życie. Nie chcę żyć na autopilocie i wciąż wpadać w te same szkodliwe schematy, które są często nawet nieuświadomione. Zadawanie sobie pytań – Co mi się w tamtym roku udało, a co nie? Dlaczego tak? Co mi się w nim podobało? A co było do kitu i już tego nie chcę? – pomaga mi w zebraniu i uporządkowaniu jakiejś cząstki mojego życia. Jeśli go sobie poukładam i nadam etykietki, łatwiej mi się w nim poruszać.
Podsumowanie to dla mnie zamknięcie. Stary rok jest wtedy jak cytryna, z której mogę wycisnąć odżywczy sok, a wyrzucić skórkę, która już nie służy. Wypakowuję z emocjonalnego bagażu to, czego nie chcę i żegnam się z tym. W wolne miejsce pakuję to, co chcę zabrać w nową podróż. To, czego nauczył mnie ten czas i co może mi się dalej przydać.
Nigdy za to nie byłam fanką postanowień noworocznych. Zdarzało mi się je robić, ale bez większego entuzjazmu. Jednak od kiedy usłyszałam o vision board, nie mogę zacząć roku bez niej. Vision board, po polsku nazywana mapą marzeń, mapą celów czy tablicą inspiracji, to wizualne przedstawienie tego, do czego chcielibyśmy dążyć. W tym kontekście chodzi o cele, plany i marzenia na dany rok. Dzięki niej odkryłam, że w końcu mogę złapać te wszystkie tańczące pomysły i wkleić je w coś namacalnego; coś, na co mogę patrzeć codziennie i przypominać sobie, dokąd chcę dążyć. Faktycznie jest to dla mnie taka mapa.
I kiedy oglądam swoje zeszłoroczne tablice, widzę, jak pewne motywy się powtarzają. Pisanie, samoświadomość, rozwój, ruch, przyroda, ludzie. Są też pomysły jednoroczne albo takie, które nadal są ważne, ale się na nich nie skupiam. Całe szczęście, że moja tablica ma tylko dziewięć pól. Zawsze muszę się ograniczyć i wybrać te, które naprawdę w tym momencie są dla mnie priorytetem. Z biegiem roku niektóre sprawy się weryfikują. Okazuje się, że na coś zabraknie mi przestrzeni, a coś innego kompletnie nie wypali. Okej, takie jest życie. Nie cisnę, żeby było idealnie.
To, co na pewno jest ze mną przez cały czas, to słówko roku. Czasem, gdy mam dylemat, słowo podpowiada mi, co robić. W tamtym roku miałam wątpliwości, czy zapisać się na warsztaty z ajurwedy, ale moim słówkiem roku było zdrowie, więc dzięki temu działanie stało się oczywiste. W tym roku wybrałam słowo odwaga. Zastanawiałam się jeszcze nad słowem zabawa, ale uznałam, że bez odwagi na pewno nie będę mogła bawić się tak dobrze, jak bym chciała. Czuję, że może to być bardzo ciekawy rok pod kątem próbowania nowych rzeczy lub robienia tych, które już od dawna miałam w planach.
Dni są już coraz dłuższe. Na razie jeszcze magazynuję tę energię i z odświeżonym umysłem czekam na wiosnę, żeby rozkwitnąć jak wszystko wokół.
Dodaj komentarz