– Jesteś w ciąży.
W słuchawce cisza.
– Anka. Mów mi. Jesteś, mam rację?
– Nie, mamo. To coś innego.
***
– Jestem twoją matką. Wiem, jak kłamiesz – powiedziała, przekraczając próg jej małego mieszkania. Chociaż mieszkały w tym samym mieście, rzadko się odwiedzały, a na pewno nigdy niezapowiedziane. Anka właśnie gotowała obiad.
Nic nie odpowiedziała, bo wiedziała, że nie ma to sensu. Dalsze kłamanie też nie. Weszła do kuchni za matką, która postawiła siatkę z zakupami i torebkę na stole i usiadła z ciężkim westchnieniem.
– Zrób mi herbaty, proszę. Zmęczyłam się po tych schodach. Wejść tu do ciebie to skaranie boskie – sapnęła.
Anka posłusznie zaczęła przygotowywać herbatę. Gdy wyciągała torebkę z opakowania, zaważyła, że trzęsą jej się ręce. Wiedziała już, co ją czeka. Przemogła się, żeby coś powiedzieć, z nikłą nadzieją, że skończy się na small talku.
– Zostaniesz na obiedzie? Właśnie robię leczo.
Dopiero w tym momencie odwróciła się do matki, która nie odpowiadała na jej pytanie, za to wpatrywała się w nią tym przenikliwym spojrzeniem, którego Anka tak bała się w dzieciństwie.
Żałowała teraz, że opowiedziała jej, jak źle się czuje. Bardzo potrzebowała jakiegoś wsparcia, pomocy. Czuła się tak zrozpaczona. Uległa złudzeniu słodkich słówek i myślała, że tym razem będzie inaczej.
Jasne. Głupia Anka. Niczego się nie nauczyłaś? Zawsze kończyło się tak samo. Wchodzenie z butami do jej życia, krytykowanie, ignorowanie jej uczuć. Myśląc o tym, prawie poczuła smak goryczy w ustach.
– I co zamierzasz? – spytała matka, a jej pytanie zabrzmiało wrogo i agresywnie. Jakby już wiedziała, jaka będzie odpowiedź.
Ciężkość z brzucha Anki przeniosła się do jej gardła i zaczęła palić policzki.
Tylko się nie rozpłacz, rozkazała sobie. Nie płacz przy niej.
Do perfekcji opanowała kontrolowanie emocji. Musiała. Wyrażanie ich przy niej zwykle wiązało się z nieprzyjemnymi konsekwencjami.
Akurat w tym momencie woda skończyła się gotować. Skupiła się przez chwilę na wrzącym strumieniu wypełniającym kubek i to pozwoliło jej się uspokoić. Postawiła herbatę obok matki, choć przemknęło jej przez myśl, że może to niezbyt bezpieczne. Zanim się odezwała, splotła ręce na piersiach.
– Damian dał mi część pieniędzy. Mam już umówioną wizytę w klinice. – Miała wrażenie, że jej głos zabrzmiał słabo. Trudno było powiedzieć prawdę JEJ. To ostatnia osoba, która zrozumie. Anka o tym wiedziała, ale wiedziała też, że gdyby o tym nie powiedziała, to nie wytrzymałaby napompowanej atmosfery. Świadomie przekuła balon cienką szpilką.
A ta szpilka ugodziła matkę do żywego. Cała zrobiła się czerwona i zaczęła sapać.
– Wiedziałam! Odwołaj to natychmiast! – Poderwała się z miejsca.
Anka cofnęła się błyskawicznie i wpadła na kuchenne szafki. Grube ciało matki pojawiło się przy niej. Pulchna dłoń złapała nadgarstek Anki w ciasnym uścisku. Dobrze znanym.
Tym razem w Ance coś pękło. Zagotowała się jak ta woda z czajnika.
– Puść mnie! – zapiszczała przez zaciśnięte zęby. Matka miała nadzwyczajnie dużo siły jak na swój wiek, mimo to Anka próbowała wydostać się z jej uścisku. Zaczęły się szarpać.
– Nie pozwolę… żebyś zniszczyła to życie… rozumiesz? – Paznokcie matki raniły jej przedramiona. Anka szamotała się i gdy już, już prawie wydostawała się z uścisku, matka ścisnęła ją jeszcze mocniej.
Łzy napłynęły jej do oczu. Już nie potrafiła ich powstrzymać.
– Ale to niszczy moje życie!
Matka uderzyła ją w twarz. Piekący ból rozlał się po policzku, a łzy popłynęły jeszcze silniej. Nie widziała, jak matka odwróciła się od niej i zacisnęła oczy.
– Nawet nie wiesz, co ci je zniszczy. – W jej głosie pojawił się płacz. Usiadła ciężko i zaszlochała.
Anka wyprostowała się i spojrzała na matkę z zaskoczeniem. Nigdy nie widziała jej w takim stanie. Rozgniewaną? Owszem. Trzaskającą rzeczami? Jasne. Rzucającą przekleństwa? Nie raz. Ale nigdy nie widziała, żeby jej matka płakała. Teraz, siedząc na tym krześle przy stole, obok jeszcze gorącej herbaty, wyglądała jak wściekłe, bezradne dziecko.
Anka poczuła nagle słodki swąd. Leczo! Dopadła do kuchenki i wyłączyła gaz. Cała woda wyparowała, a warzywa przywarły do dna. Cholera jasna. Rzuciła garnkiem do zlewu z chrapliwym przekleństwem.
Matka wykorzystała chwilę nieuwagi i doprowadziła się do porządku. Tylko czerwone plamy pod oczami zdradzały, że jeszcze chwilę temu PŁAKAŁA. Anka spojrzała na nią pytająco i usiadła po przeciwnej stronie stołu.
– O co ci chodzi?
– Nie chcę – urwała i westchnęła, jakby się rozmyśliła. – Nie chcę, żebyś zniszczyła sobie życie. Tak jak ja. – Nie patrzyła na Ankę, wzrok miała wbity w stół. W palcach miętosiła zużytą chusteczkę.
– Co to znaczy „tak jak ja”?
– Ja to zrobiłam. – Głos załamał jej się przy ostatnim słowie. Z oczu znów popłynęły łzy. Wytarła je, rozmazując po policzku resztki tuszu. – To było na długo przed tobą.
Anka nic nie powiedziała. Bała się odezwać, żeby matka nie wróciła do swojego domyślnego trybu „atak”. Jeszcze nigdy się tak przed nią nie otworzyła. Nigdy nie widziała jej takiej szczerej i bezbronnej.
– Byłam wtedy młoda i głupia, miałam może siedemnaście lat. Zaszłam z takim jednym, co się z nim spotykałam. Jak matka się dowiedziała, to zrobiła mi piekło. I do lekarza zabrała. Mówiła, że mam się uczyć, zawód mieć i dopiero wtedy myśleć o dzieciach. I że ojca by nie miało, bo to darmozjad, a cała opieka i koszty na nią by spadły. – Słychać było w jej głosie pogardę i wściekłość, gdy mówiła o babci Anki. – Okropna była ta wizyta. Odchorowałam to później bardzo. Przede wszystkim… – zawahała się i westchnęła. – Ja sobie nie mogłam tego wybaczyć. Dalej nie mogę. Bo mam gębę i mogłam się sprzeciwić. Jakoś byśmy sobie z Romkiem poradzili. To dziecko mi się później śniło wiele razy. Czasem dalej się śni. Tak się wtedy czuję, jakby mi ktoś serce wyrwał. – Westchnęła głośno, próbując rozluźnić ściśnięte gardło. – A ty pracę masz, mieszkanie całe dla siebie, Damiana blisko. Jeszcze może byście się pogodzili. Teraz inne czasy, lepiej się żyje niż kiedyś.
– Mamo… – Pretensja wyrwała jej się z gardła, ale szybko się zamknęła. Choć matka wróciła do swojego standardowego tonu „ja wiem lepiej”, Anka nie chciała znów iść w konflikt. Przed chwilą była świadkiem czegoś niesamowitego. – Dzięki, że mi to powiedziałaś. Ale ja nie mam tak jak ty. Ja nawet nigdy nie chciałam dzieci. A teraz to już w ogóle, skoro się rozstaliśmy. Nie mam zamiaru z nim być tylko dlatego, że zaszłam w ciążę.
– Głupio uparta jak zawsze – mruknęła. – Na sumieniu będziesz miała to dziecko, wiesz? Nie da ci spać, nie będziesz sobie mogła w oczy spojrzeć. – Matka splotła ręce na piersiach.
– Ale ja to przemyślałam, mamo – odpowiedziała z mocą. – To nie jest jakaś spontaniczna decyzja. Tak będzie lepiej. Wiem, jak by moje życie wyglądało i nie dam rady tak. Zresztą skrzywdziłabym to dziecko tak, jak… – urwała. Chyba nie powinna kończyć tego zdania.
– Jak?
A może jednak przyszedł ten dzień, dzień szczerości.
– Jak babcia ciebie, a ty mnie. – Anka spojrzała w oczy matce, badając jej reakcję.
Matka spojrzała w przestrzeń i nie odzywała się dłuższą chwilę. W ciszy szumiała tylko lodówka, a Anka gryzła dolną wargę.
– Wiesz co, zawsze chciałam dla ciebie jak najlepiej. Wszystko, co robiłam, to dla twojego dobra. – Zacisnęła usta. Była zła, ale teraz jeszcze się hamowała. Anka wiedziała.
– Szkoda, że tego nie odczułam – mruknęła z żalem.
– Za to twoja babka często robiła mi na złość specjalnie. Obiecałam sobie, że ja taka nie będę i nie byłam. Bo co, czasem krzyknęłam? Złość rzecz ludzka. – Matka jakby nie słyszała Anki. Spojrzała na zapomnianą herbatę i upiła łyk. W tym czasie Anka miętosiła słowa w głowie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Matka odstawiła kubek z hukiem. – Cokolwiek zrobisz, nie przychodź do mnie później z płaczem. I mówię to poważnie. – Spojrzała na Ankę z uniesionymi brwiami.
– Jasne.
Znów czuła ten znajomy ciężar w klatce piersiowej. Trochę zelżał, gdy matka wstała i podniosła swoje torby.
– Dzięki za herbatę – powiedziała zimno i wyszła.
Anka zamknęła za nią drzwi i rozpłakała się.
Dodaj komentarz