Liczyć dni nie wypełnianiem wszystkich zadań z listy i przybliżaniem się do celów, ale liczbą świadomych momentów.
Uczę się być obecna w tym, co we mnie i dookoła mnie. Czuć, co się dzieje w moim ciele. Jak się mam. Jak oddycham. Jak łączę się z materią. Uczę się widzieć, co mnie otacza. Rozglądać się.
Przez tę obserwację zaczynam zauważać subtelne zmiany.
Przychodzi większa ochota, żeby zanurzyć dłonie w ziemi. Żeby umyć okna, zainteresować się stanem konta. Czuję, że chodzę po ziemi i łączę się niewidzialnymi sznurkami ze wszystkim, co istnieje.
Mimowolnie uczę się trwać przy sobie. Stawianie granic staje się jedynym możliwym wyjściem, gdy w końcu czuję, co we mnie, w odpowiedzi na to, co mnie spotyka.
Przedziwne. Zdać sobie sprawę, że przez całe życie omijało się ten aspekt życia. Odcinało od niego. Uczucie pustki ucieleśnia się. Wypełnia i nabiera kształtów. Powoli przestaje być pustką. Staje się tętniącym życiem, energią, która płynie.
Obserwuję drobinki procesu, ćwicząc swoją cierpliwość. Mam w sobie ognistą i zrywną część, która chce wszystko od razu. Ale mam też taką, która przez długi czas w ciszy może wpatrywać się w to, co się wydarza i zachwycać się tym.
Daję sobie czas, czując węzeł zaciskający się na gardle. Pozwalam sobie być z setkami kilogramów leżącymi na klatce piersiowej. Obejmuję uwagą wszystkie bóle, które się ujawniają. Są i mijają. Jak wszystko na świecie.
Odnajduję w sobie wdzięczność za wszystkie doświadczenia. Za to, że mogę czuć ciężkość i za to, że czasem jest bardzo lekko. Za skomplikowanie mojego ciała i umysłu i za prostotę życia. Za wszystko, co drzemiące w ukryciu i w potencjale i za to, co już stracone.
Kocham cię, życie, choć czasem nienawidzę, bo wiem, że kiedyś będę musiała się z tym wszystkim pożegnać. Jednak dopóki trwasz, będę zanurzać się w tobie po sam czubek głowy. Z uważnością.
Dodaj komentarz